Pedofil i chińska toaleta

17:36:00


Ile wpadek można zaliczyć podczas niecałych 48 godzin? Normalnie niewiele. Będąc mną - zdecydowanie za dużo. Nie lubię uprawiać prywaty i pisać o sobie, ale sądzę że to co wydarzyło się w ciągu tych dwóch dni jest godne uwiecznienia. A przy okazji może poprawię komuś humor.

Jak to na studiach, od czasu do czasu trzeba odbyć praktyki. Jedne z nich, a mianowicie praktyki magisterskie, odbyły się w tym tygodniu (25.04 - 26.04) i z pewnością zapadną na długo w mojej pamięci. Zapraszam do lektury pamiętniczka turystki ;)

WTOREK

Godzina 8:00

30 minut do odjazdu autokaru. Kosmetyczka? Jest. Ręcznik? Jest. Buty na zmianę? Są. Skarpety? Są. Skarpety - antygwałty (skarpety frotte)? Są. Prowiant? Jest. Kieszonkowe na racje żywnościowe? Jest . Alkohol? Brak. Tak się złożyło że niecały tydzień przed wycieczką złapała mnie infekcja wirusowa i musiałam wspomagać się antybiotykiem. Nie żebym jakoś strasznie dużo piła, ba, jeszcze do niedawna byłam 100% abstynentką. Jednak gdy nadarza się okazja, tj. wieczorem zapowiada się ognisko ze znajomymi, to aż żal patrzeć na otaczające mnie napoje alkoholowe, których nie mogę nawet spróbować.

Godzina 8:30

Wpakowaliśmy się do autokaru. Zobaczmy co tam Ania ma do jedzenia... Tylko zerknę...

Godzina 8:45

Nie ma jeszcze dwóch osób... Dobra, teraz nie ma już tylko jednej. Cholera, kiedy wreszcie odjedziemy? Do obiadokolacji jeszcze jakieś 10 godzin a ja w 15 minut zdążyłam pożreć 75% zapasów żywności.

Godzina 9:00

Odjazd. No nareszcie. Wielkim spóźnionym okazał się nasz ukochany Pan Profesor. No cóż, zdarza się najlepszym.
Jedzenia już nie mam.

Godzina 9:30

Pan kierowca, wiek 60+, skutecznie umila nam podróż. Mam nadzieję że nie haratał w gałę przed pracą... Każde hamowanie kończy się ,,wbijaniem mordy" w fotel pasażera z przodu, w wyniku czego siedzenie mojej koleżanki wygląda jak jakiś Całun Turyński. Nie ma mowy o spaniu... Widocznie do tej pory jeździł tylko i wyłącznie z kartoflami. O. Pod moim fotelem właśnie przetoczyły się czyjeś buty... Byle do Smolenia...

Kolega 1 : - Stary gdzie my jedziemy?
Kolega 2 : - No na wycieczkę.
Kolega 1 : No ku*wa, ale gdzie teraz jedziemy?
Kolega 2 : Do Smol...
Kolega 3 : ...eńska !

A brzozy wstały i zaczęły klaskać...

Godzina ok. 11:00

Zamek Smoleń. No to ostatnia warownia ze szlaku Orlich Gniazd zaliczona. Schody prowadzące do niego będą mi się śnić po nocach. Na samą myśl o nich zaczynają boleć mnie łydki. Jako że Zamek był do tej pory zamknięty, a oficjalne otwarcie nastąpi w maju, tak naprawdę weszliśmy tylko do części zamku górnego. Przy każdym innym wejściu pocałowaliśmy klamkę.

Godzina 12:00

Pilica. Piękne miasto, piękny Rynek, pałac i sanktuarium. Z czego w dwóch ostatnich obiektach pocałowaliśmy klamkę. Tu trzeba zaznaczyć jeden istotny fakt. W wielu małych miastach, pragnących żyć z turystyki, narzeka się na brak turystów. No ale jak turyści mogą tu przyjeżdżać skoro większość zabytkowych obiektów jest zamknięta a z opiekunami połowy z nich nie da się skontaktować? Fuck Logic.

W Pilicy trochę się wydarzyło. Jako studenci turystyki, przed wejściem na teren kompleksu pałacowego, zapoznaliśmy się szczegółowo z jego historią. Tj. Ci z nas będący na tyłach próbowali. Po pierwsze - usłyszenie czegokolwiek skutecznie utrudniały nam miejscowe gawrony. Z jednej strony cała ta sytuacja była śmieszna, do momentu gdy nie przypomniał mi się horror Hitchcocka ,,Ptaki". W sekundzie przestało mi być tak wesoło. Wieczorem za nic nie odważyłabym się tutaj przyjść. Po drugie - w momencie gdy nasza grupa zatrzymała się w bramie zespołu pałacowego, zza jej krat spoglądał na nas dziwnie wesoły mężczyzna. Uśmiechał się do nas, podglądał i czaił za krzakami. Nie był to zwykły uśmiechnięty przechodzień, zaciekawiony faktami historycznymi. Wyglądał jak... pedofil, tyle że uganiający się za ,,starszymi" dziećmi, o ile można tak powiedzieć o grupie 20+.  Nasze śmieszkowanie typu ,,Chłopcy, Pan przygląda się waszym tyłeczkom" bądź ,,Pan widocznie woli starszych, albo nie chce mu się czekać aż dzieci wyjdą z przedszkola" czy ,,Pan widocznie chciałby was bliiiiżej poznać" na początku wydawało się dla nas wszystkich dosyć zabawne. Przestało być w momencie gdy okazało się że Pan faktycznie przygląda się nam wszystkim od 30 minut w dość specyficzny sposób i rzuca sobie w naszą stronę kamyczkami. Jeszcze dziwniejsze było jego zniknięcie i pojawienie się w innym stroju, jakąś godzinę później, w okolicach Kościoła który zwiedzaliśmy. Co do Kościoła - po jego obejrzeniu, mieliśmy pół godziny dla siebie. Podczas gdy część grupy pobiegła do Stonki zrobić zapasy a reszta zwiedzała Rynek, ja i inne pasożyty wybraliśmy się do  baru typu fast food. Po wyjściu z lokalu, zobaczyłam że większość naszej grupy czeka już na Rynku, więc usiadłam na jednym z wolnych miejsc na ławce. Jak wielkie bylo moje zdziwienie i przerażenie gdy ujrzałam obok siebie po raz trzeci Pana ,,Pedofila", ciężko opisać. Facet znowu zdążył się przebrać i przysiadł się do nas, nadal dziwnie się uśmiechając. Wybawieniem okazał się nasz nadjeżdżający autokar. 1:0 dla studentów. Pana ,,Pedofila" nigdy nie zapomnimy...

Ale to nie wszystko. Jak już pewnie wiecie - Jestem gadułą. Często najpierw mówię a potem dopiero myślę, w wyniku czego czasami jestem bohaterką śmiesznych sytuacji.

Wycieczka, to nie tylko studenci. To również opiekunowie. Jednym z nich był magister w podobnym do nas wieku, wykładający na naszej uczelni (25+). Wiecie, młody mężczyzna, średniego wzrostu, ubierający się w podobny sposób co studenci (w końcu to wycieczka a nie sympozjum naukowe), był wręcz niezauważalny. Przekonałam się już o tym rok temu, gdy przeklinając w najlepsze poczułam na sobie czyjś zażenowany wzrok. I mimo, że na tej wycieczce postanowiłam nie tracić czujności, to wydawać by się mogło że w ciągu roku niewiele się nauczyłam. Rozmawiając w najlepsze z koleżanką i opowiadając jej pewną anegdotę o ,,toalecie" znajomej, zapomniałam o Bożym Świecie...

Ja : No i wiesz... Wyobraź sobie, osiemnastka na działce, warunki polowe, ,,toaleta" składająca się z dwóch desek, osłoniętych parawanem, na których trzeba było kucnąć, żeby załatwić swoją potrzebę. Kucając na nich wyglądałaś jak Stoch na belce startowej. Te deski były jak pieprzone narty, a jak już wspominam o nartach, to równie łatwo mogłaś z tymi deskami ,,odjechać" bo znajdowały się tuż nad przepaścią do... rowu z szambem. A wiesz, osiemnastka, ja już trochę pijana po tym Reddsie, patrzę na to i mówię ,,NO KURW..."
Mgr : NOOO PANI ANIU...
Ja : To znowu Pan?! Czy nie może Pan sobie założyć jakiejś odblaskowej kamizelki? Uniknelibyśmy takich właśnie nieprzyjemności...
Mgr : (śmiech)

Godzina 14:00

Szczekociny. Zaczął padać deszcz. W dodatku wieje jak cholera. Za kilka minut wysiadamy. Mamy zwiedzać pole bitwy pod Szczekocinami.

Godzina 14 z minutami

Pole bitwy... Mhm. Nie spodziewałam się tutaj centrum handlowego, ba, nawet brukowanej drogi, jakiegoś rynku, kilkunastu pomników, mnóstwa znaków informacyjnych... Ale to pole to naprawdę pole. Pole w polu. Pole na polu. Pole widzę, pole! I traktor. 30 minut słuchania o historii bitwy w zacinającym deszczu i przy ostrym wietrze nie wróży nic dobrego dla mojego zdrowia. Wracam do autokaru jako jedyna. Reszta idzie dalej... w pole.

Godzina 15:30


Dalej ich nie ma... Deszcz pada jak oszalały. Nie mam zasięgu, nie mam książki, nie mam gazety... Nie mam nawet gier na telefonie. Zaraz zwariuję.

Godzina 15:40

Nie sądziłam że stojąc 40 minut w deszczu odmrożę sobie twarz. A jednak.

Godzina 16:00 

WRACAJĄ <3

Godzina 16:05

Smród z mokrych skarpet i butów staje się nie do wytrzymania. BLEH.

Godzina 16:15

Pałac w Szczekocinach. Piękny. Szkoda że w ruinie. Mniemam że byłby jednym z najpiękniejszych pałaców w woj. śląskim, gdyby został wyremontowany. Jedyny odnowiony obiekt to oficyna po prawej stronie, która w sumie też już powoli zaczyna się sypać.


Godzina 16:30

Rynek w Szczekocinach. Dostaliśmy pół godziny wolnego. No to szybkie zakupy i do hotelu. Wbiegliśmy do pierwszego, lepszego sklepu jak stado australopiteków.


Godzina 17:00

Co im wszystkim tak dzwoni w tych reklamówkach...

Godzina 18:00

Do hotelu dojechaliśmy przed kilkoma minutami. Mamy jeszcze 30 minut na ogarnięcie się. O 18:30 obiadokolacja. Marzy mi się ciepły rosołek i jakiś mega wielki kotlet.

Godzina 18:30

Na obiad krupnik. Jak zdążył już ktoś skomentować ,,W autobusie krupnik, tu krupnik, na ,,kolację" krupnik... No ile można" - If u know what I mean. Dobrze że nie piję. Drugie danie wygląda jak... Nie. Ono w ogóle nie wygląda. Tym razem zjadłam ziemniaczki a mięsko zostawiłam.

Godzina 19:30

Większość grupy zaczęła już ,,before party". Ja zaraz wybieram się na masaż do naszej koleżanki z turystyki, studiującej też fizjoterapię. Ognisko o 22:00 bo od 20:00 kiełbaski mają jakieś dzieciory, które jak powiedział Profesor ,,usmażymy jak się nie zbiorą do 10 wieczorem".

Godzina 20:30

Pogadane i w przypadku innych - wypite. Siedzimy w pokoju moich koleżanek. Pora na masaż. Zgłaszam się na ochotniczkę. Jeszcze tylko mały striptiz, wygodna pozycja i zaczynamy.

Godzina 20:40

Ale kuuuuuuuuuuuuuuuuuuu... boli. Au, au... Ja spięta? No spinam się bo boli!

Godzina 20:45


Ktoś puka do drzwi. W pokoju 4 dziewczyny, jedna półnaga (ja) i dwóch facetów. Shit. To wszystko wygląda jak jakiś gabinet erotyczny. Może moje jęki zwabiły fanki Greja? Nie mam pojęcia. Każdy drze mordę żeby nie wchodzić, ja piszczę, aż w końcu jedna z koleżanek uświadamia sobie że może warto podejść do drzwi i zobaczyć kto to. To Pan magister. Dzieciory się zebrały. Mamy zejść na ognisko.

Godzina 20:47

Wszystko mnie boli, nie wiem czy wstawać, nie wiem czy iść na to ognisko, leżę dalej... SHIT. Znowu ktoś puka. Czyżby kolejka do masażystki? ,,Niech nikt nie wchodzi bo jestem półnaga!" Znowu wrzask. Tym razem to Pan Profesor chodzi po korytarzu i przypomina że mamy schodzić. No trudno. Idziemy.

Godzina 21:00

Ognisko. Siedzę i zamulam podczas gdy reszta dobrze się bawi. Czuję się jak Stevie Wonder w kinie. Gdybym nie była chora zostałabym królową parkietu. Co chwilę ktoś prosi mnie do tańca albo proponuje piwo. Masakra. Zapisy do naszej masażystki idą w najlepsze.

Godzina 22:00

Znikam z imprezy jak kasa z Amber Gold.

Godzina 22:30

Chyba się na chwilę położę...


ZzzZZzzZZ...



23:00 - 01:00

Zabawa w świadków Jehowy trwa w najlepsze. Co jakiś czas, jacyś pijani idioci pukają (walą) do naszych drzwi. Mniemam że z powodu swojego stanu nie mogą znaleźć pokoju w którym kilka godzin wcześniej się rozpakowywali. Czasem mam wrażenie, jakby te wszystkie dzieciaczki pierwszy raz spędzały noc poza domem. Bo jak inaczej wytłumaczyć chlanie na umór i darcie ryja (bo krzykiem bym tego nie nazwała) po 22:00? Aż dziw że nie wyrzucili ich z hotelu.

ŚRODA

Godzina 3:00

Znowu ktoś wali do drzwi... Nawet stopery w uszach nie pomagają.

Godzina 3:01

ZABIJĘ.

Godzina 3:02 

Otwieram drzwi i widzę przed sobą nawalonego Hagrida (czy jak kto woli tłustowłosą Roszpunkę płci męskiej). Z racji tego że myślę i mówię raczej zwięźle to rzuciłam w jego stronę krótkie pytanie retoryczne o treści - ,,CHCESZ W RYJ" i w tej samej sekundzie zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem.

Szukam stoperów i idę spać.

Godzina 8:00 

NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEE...

Godzina 8:30

Restauracja hotelowa. Śniadanie.

Bufet szwedzki okazał się być bardziej szwedzki niż myślałam. Chyba mamy powtórkę z 1655 roku, bo śniadanie miało być o wpół do dziewiątej, a na stole nie ma dosłownie NIC.

Godzina 8:35

Po udaniu się do baru, uzyskuję informację o tym że obsługa hotelowa ,,myślała" że śniadanie ma być o 9:30. Jak widać myślenie nie wychodzi im za dobrze. Po moim elaboracie, podczas którego nie dopuściłam do słowa stojącego obok mnie Pana magistra, dostaliśmy śniadanie. Naprawdę nie ma nic gorszego niż głodna i wku*wiona kobieta z rana.
Jak na 3 gwiazdkowy hotel, śniadanie było naprawdę kiepskie, no ale jak już wspominałam byłam głodna, niewyspana i zdenerwowana a większość kobiet w takiej sytuacji zje wszystko. No prawie. Tego ogórka to chyba przekroili 4 razy, bo inaczej nie da się wytłumaczyć plastrów grubości 5 tazosów z Pokemonami.

Godzina 9:00

Nie jestem królikiem żeby najeść się sałatą. No ale lepsze to niż nic. Przynajmniej herbata była dobra.

Godzina 10:00

Wyjazd. Kierunek Danków.

Godzina 11:00

Korki, deszcz, przystanek w Olsztynie (tym w woj. śląskim). Profesor zaproponował nam spacerek pod zamek bo na dworze ,,ledwie kropi". Widocznie pogoda jak kobieta - zmienną jest i po zaparkowaniu autokaru, jak na komendę, zaczęło niemiłosiernie lać.

Godzina 11:30

Piosenka Czerwonych Gitar ,,Ciągle pada", lecąca z radia  jest chyba w tym momencie jakąś kpiną.

Godzina 11:32

Nooooo, może jeszcze niech puszczą G. Fleszara ,,Kroplą Deszczu", potem ,,Deszczową piosenkę", na rozruszanie ,,It's raining man" a na dobicie ,,Imię deszczu". Kurwa. Pada i pada i pada... Ile można.

Godzina 12:00 

Danków. Jedna z koleżanek znika w przyparafialnej toalecie. Po chwili wraca z nietęgą miną. To ta sama koleżanka której opowiadałam dzień wcześniej o szalonym osiemnastkowym klozecie. Powiedziała że chyba mnie rozumie bo właśnie spotkało ją coś podobnego. Nie omieszkałam o tej sprawie poinformować także Pana magistra, który lekko zniesmaczony wysłuchał ode mnie tych gorących wieści. Ale Faux Pas!

Godzina 13:00 

Potrzeba nie wybiera. Pora zmierzyć się z toaletą... Nie może być tak źle.

Godzina 13:01

O KURWA.

Godzina 13:02

Serce Chin w samym centrum południowej Polski. Do tej pory takie toalety znałam jedynie z przewodników o Chinach. Dziś miałam okazję poczuć się jak prawdziwy żółtek.

Godzina 13:10 

Dalej mi niedobrze. Wstawiłabym zdjęcie tego czegoś ale boję się że się porzygacie. Przesrane... Tak, przesrane to dobre określenie.

Dla mega ciekawskich polecam wpisać sobie w Google ,,ubikacja w Chinach". Tadaaaaa.

Godzina 13:40 

Staram się zapomnieć. Wycieczka trwa w najlepsze. Pada deszcz, nie czuję już mordy, nos to mi chyba zaraz odpadnie i będę mogła przybić sobie piątkę z Voldemortem. Zapomniałabym jeszcze o wodzie przeciskającej się mi przez palce w moich ,,skórzanych" butach. Jeszcze tylko dajcie mi ramę. Będę wyglądać jak obraz. Obraz nędzy i rozpaczy.

Godzina 14:00 

I chodu do autokaru. Szybka wymiana skarpet i obuwia. No w najkach na pewno nie będę łazić po polu gdzie woda sięga mi do kostek. Skarpetki frotte grzeją jak głupie.

Godzina 14:10

Krzepice. ZAMKNIĘTE. HA! No to jeszcze tylko zapoznanie się z historią twierdzy i zamku, następnie 40 minut czasu wolnego a potem do dom. Nareszcie.

Godzina 16:30

Pora wysiadać. Tu popełniłam największe faux pas. Wyobraźcie sobie szanowanego Profesora. Wiecie, Profesor zw. dr hab, etc. Wszystkie możliwe tytuły. Prywatnie - wspaniały człowiek, ale z zasadami. Nie akceptuje przekleństw, prostackich wygłupów i ogólnego wychylania się. Pożartować z nim można, ale jednak wszystko musi odbywać się z zachowaniem dobrych manier i z należytym szacunkiem. Głupie dowcipy odpadają. Niby oczywista oczywistość. Ale przejdźmy do sedna historii.

Ja  - niewyspana, zmęczona, w trakcie ,,TYCH dni", na antybiotyku, po chorobie.

Profesor : No to Pani Aniu, dziękuję serdecznie za wycieczkę. Do zobaczenia na uczelni po weekendzie majowym. Niech Pani na siebie uważa, szczególnie przechodząc przez ulicę! (W sumie było na co uważać - musiałam pokonać drogę baaaaardzo szybkiego ruchu - strach się bać).
Ja : Dobra (sekundę później dotarło do mnie jak musiało zabrzmieć to ,,dobra", shiiit)
Pan Magister : PANI ANIU... Co to znaczy DOBRA?!
Ja : A co miałam powiedzieć? (właśnie przybijam facepalma za swoją głupotę)
Pan Magister : Powiedziałaby Pani chociaż ,,dziękuję Panie Profesorze i wzajemnie, a nie odpowiada Pani ,,dobra" Profesorowi.
Ja : Aaa faktycznie. Przepraszam i życzę Panu Profesorowi i Panu (magistrowi) miłego dnia, do zobaczenia po majówce i dziękuję za świetną wycieczkę!

Wysiadłam.

Kiedyś byłam blondynką. Natury nie oszukam.

You Might Also Like

8 komentarze

  1. Bardzo podoba mi się taka forma posta. Naprawdę bardzo przyjemnie mi się go czytało i czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny post. Nie powiem, że mnie nie ubawił, bo to byłoby kłamstwem. Z przyjemnością się go czytało i na pewno będę zaglądać tu częściej :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow! Idealny post na poprawienie humoru ^^.

    W wolnej chwili zapraszam tutaj :
    http://poesivennskapblogspot.blogspot.com/2017/04/witamy.html?m=1

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny post. Również bardzo zabawny w niektórych momentach. Super piszesz, oby tak dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  5. hahaha! Świetnie się czyta, masz lekkie pióro :) Ja swoje praktyki odbywam w żłobku, aż tak ciekawie nie jest!

    OdpowiedzUsuń
  6. Po przeczytaniu tego posta zdałem sobie sprawę, że skądś Cię kojarzę... No tak to Ty pisałaś o komunii świętej ;) (Nie) gratuluję przygody ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to ja :) Znowu się spotykamy! :) I w sumie przygoda była... śmieszna :D będzie co opowiadać znajomym :)

      Usuń
  7. haha :) nieźle :) fajny wpis :)

    OdpowiedzUsuń